niedziela, 18 września 2016

Julian Tuwim - Do krytyków

A w maju 
Zwykłem jezdzić, szanowni panowie, 
Na przedniej platformie tramwaju! 
Miasto na wskroś mnie przeszywa! 
Co się tam dzieje w mej głowie: 
Pędy, zapędy, ognie, ogniwa, 
Wesoło w czubie i w piętach, 
A najweselej na skrętach! 
Na skrętach - koliście 
Zagarniam zachwytem ramienia, 
A drzewa w porywie natchnienia 
Szaleją wiosenną wonią, 
Z radości pęka pąkowie, 
Ulice na alarm dzwonią, 
Maju, maju! - - 
Tak to jadę na przedniej platformie tramwaju, 
Wielce szanowni panowie!...
 

sobota, 17 września 2016

Adam Mickiewicz - Romantyczność

Methinks, I see... Where?

- In my mind's eyes.

Shakespeare
Zdaje mi się, że widzę... gdzie?
Przed oczyma duszy mojej.


Słuchaj, dzieweczko!
- Ona nie słucha -
To dzień biały! to miasteczko!
Przy tobie nie ma żywego ducha.
Co tam wkoło siebie chwytasz?
Kogo wołasz, z kim się witasz?
- Ona nie słucha. -

To jak martwa opoka
Nie zwróci w stronę oka,
To strzela wkoło oczyma,
To się łzami zaleje;
Coś niby chwyta, coś niby trzyma;
Rozpłacze się i zaśmieje.

"Tyżeś to w nocy? to ty, Jasieńku!
Ach! i po śmierci kocha!
Tutaj, tutaj, pomaleńku,
Czasem usłyszy macocha!

Niech sobie słyszy, już nie ma ciebie!
Już po twoim pogrzebie!
Ty już umarłeś? Ach! ja się boję!
Czego się boję mego Jasieńka?
Ach, to on! lica twoje, oczki twoje!
Twoja biała sukienka!

I sam ty biały jak chusta,
Zimny, jakie zimne dłonie!
Tutaj połóż, tu na łonie,
Przyciśnij mnie, do ust usta!

Ach, jak tam zimno musi być w grobie!
Umarłeś! tak, dwa lata!
Weź mię, ja umrę przy tobie,
Nie lubię świata.

Źle mnie w złych ludzi tłumie,
Płaczę, a oni szydzą;
Mówię, nikt nie rozumie;
Widzę, oni nie widzą!

Śród dnia przyjdź kiedy... To może we śnie?
Nie, nie... trzymam ciebie w ręku.
Gdzie znikasz, gdzie, mój Jasieńku!
Jeszcze wcześnie, jeszcze wcześnie!

Mój Boże! kur się odzywa,
Zorza błyska w okienku.
Gdzie znikłeś? ach! stój, Jasieńku!
Ja nieszczęśliwa".

Tak się dziewczyna z kochankiem pieści,
Bieży za nim, krzyczy, pada;
Na ten upadek, na głos boleści
Skupia się ludzi gromada.

"Mówcie pacierze! - krzyczy prostota -
Tu jego dusza być musi.
Jasio być musi przy swej Karusi,
On ją kochał za żywota!"

I ja to słyszę, i ja tak wierzę,
Płaczę i mówię pacierze.
"Słuchaj, dzieweczko!" - krzyknie śród zgiełku
Starzec, i na lud zawoła:
"Ufajcie memu oku i szkiełku,
Nic tu nie widzę dokoła.

Duchy karczemnej tworem gawiedzi,
W głupstwa wywarzone kuźni.
Dziewczyna duby smalone bredzi,
A gmin rozumowi bluźni".

"Dziewczyna czuje, - odpowiadam skromnie -
A gawiedź wierzy głęboko;
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.

Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu,
Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce.
Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!

Miej serce i patrzaj w serce!"


piątek, 16 września 2016

Juliusz Słowacki - Hymn (Smutno mi, Boże)

I.
Smutno mi Boże! Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą,
Przedemną gasisz w lazurowéj wodzie
Gwiazdę ognistą,
Choć mi tak niebo ty złocisz i morze,       
Smutno mi Boże!

II.
Jak puste kłosy, z podniesiona głową,
Stoję roskoszy próżen i dosytu,
Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,
Ciszę błękitu:       
Ale przed tobą głąb serca otworzę,
Smutno mi Boże!

III.
Jako na matki odejście się żali
Mała dziecina, tak ja płaczu bliski,
Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali      
Ostatnie błyski,
Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze,
Smutno mi Boże!

IV.
Dzisiaj na wielkiém morzu obłąkany,
Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,      
Widziałem lotne w powietrzu bociany
Długim szeregiem.
Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,
Smutno mi Boże!

V.
Żem często dumał nad mogiłą ludzi,      
Żem prawie nie znał rodzinnego domu,
Żem był jak pielgrzym co się w drodze trudzi
Przy blaskach gromu,
Że nie wiem gdzie się w mogiłę położę,
Smutno mi Boże!

VI.
Ty będziesz widział moje białe kości
W straż nie oddane kolumnowym czołom:
Alem jest jako człowiek co zazdrości
Mogił, popiołom...
Więc że mieć będę niespokojne łoże,       
Smutno mi Boże!

VII.
Kazano w kraju niewinnéj dziecinie
Modlić się za mnie codzień... a ja przecie
Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie,
Płynąc po świecie...  
Więc że modlitwa dziecka nic nie może,
Smutno mi Boże!

VIII.
Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
Anieli twoi w niebie rospostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie    
Patrzący — marli.
Nim się przed moją nicością ukorzę,
Smutno mi Boże!

Różewicz Tadeusz - Ocalony

Mam dwadzieścia cztery lata
ocalałem
prowadzony na rzeź.

To są nazwy puste i jednoznaczne:
człowiek i zwierzę
miłość i nienawiść
wróg i przyjaciel
ciemność i światło.

Człowieka tak się zabija jak zwierzę
widziałem:
furgony porąbanych ludzi
którzy nie zostaną zbawieni.

Pojęcia są tylko wyrazami:
cnota i występek
prawda i kłamstwo
piękno i brzydota
męstwo i tchórzostwo.

Jednako waży cnota i występek
widziałem:
człowieka który był jeden
występny i cnotliwy.

Szukam nauczyciela i mistrza
niech przywróci mi wzrok słuch i mowę
niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia
niech oddzieli światło od ciemności.

Mam dwadzieścia cztery lata
ocalałem
prowadzony na rzeź.

czwartek, 15 września 2016

Różewicz Tadeusz - Lament

Zwracam się do was kapłani,
nauczyciele, sędziowie, artyści,
szewcy, lekarze, referenci
i do ciebie mój ojcze,
Wysłuchajcie mnie.

Nie jestem młody,
niech was smukłość mego ciała
nie zwodzi,
ani tkliwa biel szyi,
ani jasność otwartego czoła,
ani puch nad słodką wargą,
ni śmiech cherubiński,
ni krok elastyczny.

Nie jestem młody,
niech was moja niewinność
nie wzrusza,
ani moja czystość,
ani moja słabość,
kruchość i prostota.
 

Mam lat dwadzieścia,
jestem mordercą ,
jestem narzędziem,
tak ślepym jak miecz
w dłoni kata,
zamordowałem człowieka
i czerwonymi palcami
gładziłem białe piersi kobiet.

Okaleczony nie widziałem,
ani nieba, ani róży,
ptaka, gniazda, drzewa
świętego Franciszka,
Achillesa i Hektora.
Przez sześć lat, 

Buchał z nozdrza opar krwi.
Nie wierzę w przemianę wody w wino, 

Nie wierzę w grzechów odpuszczenie,
Nie wierzę w ciała zmartwychwstanie.

środa, 14 września 2016

Wiesława Szymborska - Cebula

Co innego cebula.
Ona nie ma wnętrzności.
Jest sobą na wskroś cebulą,
do stopnia cebuliczności.
Cebulasta na zewnątrz,
cebulowa do rdzenia,
mogłaby wejrzeć w siebie
cebula bez przerażenia.

W nas obczyzna i dzikość
ledwie skórą przykryta,
inferno w nas interny,
anatomia gwałtowna,
a w cebuli cebula,
nie pokrętne jelita.
Ona wielekroć naga,
do głębi i tym podobna.

Byt niesprzeczny cebula,
udany cebula twor.
W jednej po prostu druga,
w większej mniejsza zawarta,
a w następnej kolejna,
czyli trzecia i czwarta.
Dośrodkowa fuga.
Echo złożone w chór.

Cebula, to ja rozumiem:
najnadobniejszy brzuch świata.
Sam sie aureolami
na własną chwałę oplata.
W nas - tłuszcze, nerwy, żyły,
śluzy i sekretności.
I jest nam odmówiony
idiotyzm doskonałości.


Julian Tuwim - Całujcie mnie wszyscy w dupę

Absztyfikanci Grubej Berty
I katowickie węglokopy,
I borysławskie naftowierty,
I lodzermensche, bycze chłopy.
Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajką wytwornych pind na kupę,
Rębajły, franty, zabijaki,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Izraelitcy doktorkowie,
Widnia, żydowskiej Mekki, flance,
Co w Bochni, Stryju i Krakowie
Szerzycie kulturalną francę !
Którzy chlipiecie z “Naje Fraje”
Swą intelektualną zupę,
Mądrale, oczytane faje,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item aryjskie rzeczoznawce,
Wypierdy germańskiego ducha
(Gdy swoją krew i waszą sprawdzę,
Werzcie mi, jedna będzie jucha),
Karne pętaki i szturmowcy,
Zuchy z Makabi czy z Owupe,
I rekordziści, i sportowcy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Socjały nudne i ponure,
Pedeki, neokatoliki,
Podskakiwacze pod kulturę,
Czciciele radia i fizyki,
Uczone małpy, ścisłowiedy,
Co oglądacie świat przez lupę
I wszystko wiecie: co, jak, kiedy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ów belfer szkoły żeńskiej,
Co dużo chciałby, a nie może,
Item profesor Cy… wileński
(Pan wie już za co, profesorze !)

I ty za młodu nie dorżnięta
Megiero, co masz taki tupet,
Że szczujesz na mnie swe szczenięta;
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item Syjontki palestyńskie,
Haluce, co lejecie tkliwie
Starozakonne łzy kretyńskie,
Że “szumią jodły w Tel-Avivie”,
I wszechsłowiańscy marzyciele,
Zebrani w malowniczą trupę
Z byle mistycznym kpem na czele,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I ty fortuny skurwysynu,
Gówniarzu uperfumowany,
Co splendor oraz spleen Londynu
Nosisz na gębie zakazanej,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ględziarze i bajdury,
Ciągnący z nieba grubą rętę,
O, łapiduchy z Jasnej Góry,
Z Góry Kalwarii parchy święte,
I ty, księżuniu, co kutasa
Zawiązanego masz na supeł,
Żeby ci czasem nie pohasał,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I wy, o których zapomniałem,
Lub pominąłem was przez litość,
Albo dlatego, że się bałem,
Albo, że taka was obfitość,
I ty, cenzorze, co za wiersz ten
Zapewne skarzesz mnie na ciupę,
Iżem się stał świntuchów hersztem,
Całujcie mnie wszyscy w dupę !…
 
 

poniedziałek, 12 września 2016

Bierze cię to, palancie?

 ~
Tess Gerritsen - Infekcja

Czesław Miłosz - Campo di Fiori

W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.
Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.
Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.
Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.
Morał ktoś może wyczyta,
Że lud warszawski czy rzymski
Handluje, bawi się, kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.
Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących.
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje.
Już biegli wychylać wino,
Sprzedawać białe rozgwiazdy,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli w wesołym gwarze.
I był już od nich odległy,
Jakby minęły wieki,
A oni chwilę czekali
Na jego odlot w pożarze.
I ci ginący, samotni,
Już zapomniani od świata,
Język nasz stał się im obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety.


niedziela, 11 września 2016

Bolesław Leśmian - Żołnierz

Wrócił żołnierz na wiosnę z wojennej wyprawy,
Ale bardzo niemrawy i bardzo koślawy.

Kula go tak schłostała po nogach i bokach,
Że nie mógł iść inaczej, jak tylko w poskokach.

Stał się smutku wesołkiem, skoczkiem swej niedoli,
Śmieszył ludzi tym bólem, co, tak skacząc, boli.

Śmieszył skargi hołubcem i żalu wyrwasem
I żmudnego cierpienia nagłym wywijasem.

Zwlókł się do swej chałupy: — „Idź precz popod płoty,
„Niepotrzebny nam skoczek w polu do roboty!”

Pobiegł do swego kuma, co w kościele dzwonił,
Lecz ten nie chciał go poznać i kijem postronił.

Podreptał do kochanki, a ta się zaśmiała
Ramionami, biodrami, wszystką mocą ciała!

— „Z takim w łożu drygałą mam tańczyć do śmierci?
„Ciała ledwo ćwierć miary, a skoków — trzy ćwierci!
„Ani myślę ci dotrwać w takim niedopląsie!
„Ani myślę wargami sypiać na twym wąsie!

„Zanadtoś mi wyskoczny do nieba na przełaj!
„Idź-że sobie gdziekolwiek i nie klnij i nie łaj!”

Więc poszedł do figury, co stała przy drodze:
— „Chryste, nawskroś sosnowy, a zamyśl się srodze!

„Nie wiem, czyja cię ręka ciosała wyśmiewna,
„Lecz to wiem, że skąpiła urody i drewna.

„Masz kalekie kolana i kalekie nogi,
„Pewno skaczesz, miast chodzić, unikając drogi?

„Taki z ciebie chudzina, takie nic z obłoków,
„Że mi będziesz dobranym towarzyszem skoków.”

Chrystus, słysząc te słowa, zsunął się na ziemię,
Ów, co Boga wyciosał, bity bywał w ciemię!

Obie ręce miał lewe, obie nogi — prawe,
Sosnowemi stopami podziurawił trawę.

„Marna ze mnie sośnina, lecz piechur nie marny,
„Przejdę wieczność piechtami, chociażem niezdarny.

„Pójdziemy nierozłącznie, bo wspólna nam droga,
„Będzie nieco człowieka, będzie nieco Boga.

„Podzielimy się męką — podzielnać jest męka! —
„Wszak ta sama nas ludzka skoślawiła ręka.

„Tobie trocha śmieszności, mnie śmieszności trocha,
„Kto się pierwszy zaśmieje — ten pierwszy pokocha.

„Ty podeprzesz mię ciałem, ja ciebie sośniną,
„A co ma się nam zdarzyć, niech się zdarzy ino!”

I wzięli się za ręce i poszli niezwłocznie,
Wadząc nogą o nogę śmiesznie i poskocznie.

I szli godzin wieczystych niewiadomo ile,
Gdzież bo owe zegary, co wybrzmią te chwile?

Mijały dnie i noce, którym mijać chce się,
I mijało bezpole, bezkrzewie, bezlesie.

I nastała wichura i ciemność bez końca
I straszna nieobecność wszelakiego słońca.

Kto tam z nocy na północ w burzę i zawieję
Tak bardzo człowieczeje i tak bożyścieje?

To dwa boże kulawce, dwa rzewne cudaki
Kuleją byle jako w świat nie byle jaki!

Jeden idzie w weselu, drugi w bezżałobie,
A obydwaj nawzajem zakochani w sobie.

Kulał Bóg, kulał człowiek, a żaden — za mało,
Nikt się nigdy nie dowie, co w nich tak kulało?

Skakali jako trzeba i jako nie trzeba,
Aż wreszcie doskoczyli do samego nieba!


Krzysztof Kamil Baczyński - Krzyż

Za tych - co batem scięte liście,
za tych - co ptaki z wosku lane,
tych - co im krew znużeniem tryśnie
i tych - co wbici cieniem w ścianę
i za zwierzęta konające,
którym powoli oczy bledną -

- chciałbyś odrzucić Bogu - życie,
umrzeć raz drugi jak zbawiciel;

ale zawarty tobie upływ
krwi, i związane ręce w supły,
bo ty nie twórczym niepokojem,
a tylko, że się patrzeć boisz. 


sobota, 10 września 2016

Krzysztof Kamil Baczyński - Pokolenie

Krzysztof Kamil Baczyński - Pokolenie

Wiatr drzewa spienia. Ziemia dojrzała. 
Kłosy brzuch ciężki w górę unoszą  
i tylko chmury - palcom czy włosom 
podobne - suną drapieżnie w mrok. 

 Ziemia owoców pełna po brzegi 
kipi sytością jak wielka misa. 
Tylko ze świerków na polu zwisa 
głowa obcięta strasząc jak krzyk. 

 Kwiaty to krople miodu - tryskają 
ściśnięte ziemią, co tak nabrzmiała, 
pod tym jak korzeń skręcone ciała, 
żywcem wtłoczone pod ciemny strop. 

Ogromne nieba suną z warkotem. 
Ludzie w snach ciężkich jak w klatkach krzyczą. 
Usta ściśnięte mamy, twarz wilczą, 
czuwając w dzień, słuchając w noc. 

Pod ziemią drżą strumyki - słychać - 
Krew tak nabiera w żyłach milczenia, 
ciągną korzenie krew, z liści pada 
rosa czerwona. I przestrzeń wzdycha. 

Nas nauczono. Nie ma litości. 
Po nocach śni się brat, który zginął, 
któremu oczy żywcem wykłuto, 
Któremu kości kijem złamano, 
i drąży ciężko bolesne dłuto, 
nadyma oczy jak bąble - krew. 

Nas nauczono. Nie ma sumienia. 
W jamach żyjemy strachem zaryci, 
w grozie drążymy mroczne miłości, 
własne posągi - źli troglodyci. 

Nas nauczono. Nie ma miłości. 
Jakże nam jeszcze uciekać w mrok 
przed żaglem nozdrzy węszących nas, 
przed siecią wzdętą kijów i rąk, 
kiedy nie wrócą matki ni dzieci 
w pustego serca rozpruty strąk. 

Nas nauczono. Trzeba zapomnieć, 
 żeby nie umrzeć rojąc to wszystko. 
Wstajemy nocą. Ciemno jest, ślisko. 
Szukamy serca - bierzemy w rękę, 
nasłuchujemy: wygaśnie męka, 
ale zostanie kamień - tak - głaz. 

I tak staniemy na wozach, czołgach, 
na samolotach, na rumowisku, 
gdzie po nas wąż się ciszy przeczołga, 
gdzie zimny potop omyje nas, 
nie wiedząc: stoi czy płynie czas. 
Jak obce miasta z głębin kopane, 
popielejące ludzkie pokłady 
na wznak leżące, stojące wzwyż, 
nie wiedząc, czy my karty iliady 
rzeźbione ogniem w błyszczącym złocie, 
czy nam postawią, z litości chociaż, 
nad grobem krzyż.


piątek, 9 września 2016

Zły.

Miałem zły dzień. Tydzień. Miesiąc. Rok. Życie. Cholera jasna.
Charles Bukowski – Szmira

czwartek, 8 września 2016

Harry Potter

Otworzył oczy. Snape patrzył na niego z przerażeniem.
- Chroniłeś go, utrzymywałeś tak długo przy życiu tylko po to, by umarł we właściwym momencie?
-To cię tak szokuje, Severusie? A ilu ludzi umarło na twoich oczach?
- Ostatnio tylko ci,których nie byłem w stanie ocalić- odparł Snape,wstając.
- Wykorzystałeś mnie.
- To znaczy?
- Szpiegowałem dla ciebie,kłamałem dla ciebie, narażałem dla ciebie życie,a wszystko to robiłem , by zapewnić bezpieczeństwo synowi Lily. A teraz mówisz mi, że hodowałes go jak prosiaka na rzeź...
- To bardzo wzruszające, Severusie- powiedział z powagą Dumbldore.- A więc w końcu dojrzałeś do tego, by przejmować się losem tego chłopca?
- Jego losem?-wykrzyknął Snape.- Expecto patronum!
Z końca jego różdżki wystrzeliła srebrna łanai. Wylądowała na podłodze, przebiegła przez pokój i wyskoczyła przez okno. Dumbldore patrzył, aż jej srebrna poświata znikła w ciemności, a potem odwrócił się do Snape'a. Oczy miał pełne łez.
-Przez te wszystkie lata?...
-Zawsze.
Joanne Kathleen Rowling – Harry Potter i Insygnia Śmierci

czwartek, 1 września 2016

Tak cicho...

Nagle tak cicho zrobiło się w moim świecie bez Ciebie.
Janusz Leon Wiśniewski – Samotność w Sieci